Znamy to z filmów o Rocky'm Balboa. Facet samotnie biegał co rano w górę po schodach, obijał świńskie tusze w rzeźni po godzinach, a wszystko po to by być coraz lepszym bokserem. Albo ten typ z Karate Kid'a co ćwiczył na podwórku u pana Miyagi by w końcu pokonać w turnieju najlepszego ucznia z najlepszego klubu karate w mieście. Jak się na takie rzeczy napatrzymy to nie ma co się dziwić, że większość osób uważa sztuki i sporty walki za zajęcia mocno indywidualne, a ich adeptów za samotne wilki. Takie co chodzą swoimi ścieżkami, z pyskami pooranymi bliznami będącymi świadectwem bólu i trudu zniesionego po to by być tu gdzie są. Taką percepcję wzmacniają jeszcze te wszystkie motywacyjne obrazki z motywacyjnych profili na fejsie na czele z moim osobistym faworytem- tym o lwie i baranach. Wiecie, że lwy chodzą samotnie, a tylko barany chodzą w stadach. Tylko że to nie do końca tak jest. Bo widzicie moi mili, lwy w naturze zwykle nie żyją i nie polują samotnie. Wilki też nie...
Chociaż wydaje nam się, że za nasz poziom w capoeira odpowiadamy przede wszystkim my sami i nasza praca na treningach (no, ewentualnie może jeszcze trener, który czasem coś pokaże, poprawi i takie tam...), nie jest to do końca prawda. Mam wrażenie, że często nie doceniamy roli, jaką w naszym indywidualnym rozwoju odgrywają koledzy i koleżanki z sekcji. Trenując w grupie nie jesteśmy do końca "każdy sobie rzepkę skrobie" i chociaż co niektórym uświadomienie sobie tego może przyjść z trudem to jednak nasz poziom w capoeira to nie tylko nasza indywidualna praca. Zawdzięczamy go w ogromnym stopniu także wszystkim tym, z którymi na co dzień trenujemy.
Bo widzicie, filmy to nie życie. Ja wiem, że to fajne i hardkorowe być takim "selfmade manem" sportów walki. Takim samotnym wilkiem. Niestety, nikt nie stał się światowej klasy bokserem od biegania po schodach i napieprzania w świńskie tusze. Nikt nie stał się świetnym karateką od skakania po falochronach i robienia kata za garażem swojego senseja w przerwach między pucowaniem mu szyb w samochodzie. Ty też nie staniesz się świetnym capoeiristą grając angola z psem w przedpokoju czy klepiąc z kumplem koło trzepaka sekwencje z internetu. Aby rozwijać się w tym sporcie w optymalny sposób potrzebujemy grupy. I nie chodzi mi o grupę jako organizacje, jako znanego i szanowanego Mestre, z którym zdjęcie można sobie wrzucić na tablicę na fejsie czy ładne, znane i szanowane w świecie capoeira logo na spodniach. Potrzebujemy ludzi, z którymi będziemy trenować. Którzy będą dla nas jednocześnie kolegami, partnerami w grze, źródłem motywacji i wsparcia w ciężkich chwilach ale także sędziami, przeciwnikami i wyznacznikami poziomu. Takich, którzy chociaż na co dzień zajmują się być może kompletnie czymś innym niż my, to na treningu łączy nas jedna pasja i jeden cel i pod tym względem możemy zawsze na siebie liczyć.
Ja sam co prawda sporo trenuję we własnym zakresie jednak warto się czasem zatrzymać i spojrzeć na siebie przez pryzmat sekcji, w której się trenuje. Efekt jaki ma trenowanie w grupie ze zdrową atmosferą jest czymś znacznie większym niż sumą pracy poszczególnych osób. Zawdzięczamy to sobie na wzajem i chociaż wpływu jaki to wywiera na nasze postępy nie da się być może precyzyjnie zmierzyć, uwierzcie, że odczulibyśmy boleśnie gdyby nam tego zabrakło. Lwy i wilki polują w stadach, a samotne osobniki to rzadkość i zwykle nie żyją zbyt długo :)
A tak na zakończenie luźne info. W tym miesiącu w planach jest rozpoczęcie kręcenia krótkich filmików instruktażowych ale nie tutoriali typu "jak zrobić macaco" bo takich jest w necie pełno i nie ma co wywarzać otwartych drzwi. Chciałbym raczej pokręcić serię z rzeczami, które będą wykonalne dla wszystkich, a przy tym ciekawe, nietypowe i rzadko widywane w rodas. Mały bonusik dla tych, którzy będą chcieli wzbogacić swoją grę.
PS. Podchodzę do tego już od miesiąca, ostatnio w zeszły piątek. Filmik znowu nie powstał ale z tego co nagraliśmy wyjdzie przynajmniej zapowiedź ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz