piątek, 18 września 2015

Gradacja

   

   Miało być o czymś innym ale ponieważ wczoraj na treningu padło pytanie o stopnie to przypomniał mi się mój ulubiony temat: gradacja w capoeira. Napisałem kiedyś o tym swoje przydługie przemyślenia na naszej grupie ale wrzucimy i tu. A co!


   Gradacja. Temat rzeka, pasjonujący zwłaszcza dla osób z krótszym stażem. Gdy poszedłem na pierwszy trening to zobaczyłem gościa w białych spodniach z przepasanym kolorowym sznurkiem. Nie jestem chyba najgłupszym typem więc od razu przyszło mi do głowy, że to pewnie coś w stylu pasów w karate. Po dotarciu do domu odpaliłem szybko internet i faktycznie, strzał w dziesiątkę! W capoeira jest gradacja! Szybko okazało się, że w każdej grupie, a było już ich wtedy w Polsce trochę, gradacja jest inna, a mój Instruktor jest raczej w dolnej części drabinki mimo, że był naprawdę niezły. Ale to nic bo w głowie młodego, najaranego po pierwszym treningu chłopaka jakim wtedy byłem rodziły się już plany i kalkulacje, że jeśli co rok będę dostawał wyższy sznurek to zostanę Mestre za jedyne ... 15 lat!!! Od tego czasu minęło tych lat już 11, podczas których okazało się, że to nie do końca tak działa. W ogóle o wielu rzeczach związanych z treningami myślę dziś inaczej ale chyba najbardziej zmieniło się moje postrzeganie gradacji stopni, hierarchii oraz wszystkiego co za tym idzie.

   We wszystkich grupach capoeiry mamy mniej lub bardziej rozwiniętą hierarchię. Na czele grupy stoi Mestre lub Contra-mestre, Mestrando, czasem Professor, rzadko ktoś z niższym sznurkiem. Kto by to jednak nie był- jest szefem. Firmuje grupę swoją osobą, koordynuje jej działania i podejmuje najważniejsze decyzje. Nie może jednak ogarniać wszystkiego i być wszędzie więc oprócz szefa jest jeszcze kadra instruktorska- osoby prowadzące zajęcia w poszczególnych sekcjach, ze stopniami zwykle od poziomu „monitor” (lub jego odpowiedniki) wzwyż. W każdej sekcji natomiast trenują uczniowie czyli „alunos” o różnym stopniu zaawansowania. Tak się to w skrócie przedstawia w większości grup na świecie.

   Nie wiem jak Wy ale ja odkąd dostałem swój pierwszy sznurek miałem z tym związane pewne przemyślenia, które jak już pisałem we wstępie, zmieniały się wraz z upływem czasu aż w końcu wszystko mi się odwróciło do góry nogami. Podzielę to na dwa punkty:

1. Kim jest dla mnie Mestre? Zastanawiałem się nad tym jako świeżo upieczony biało-żółty sznurek który zobaczył Mestre pierwszy raz na oczy! Wrażenie niesamowite- gość poziomem w capoeirze odstawał znacząco od tego co do tamtej pory widziałem. Serio poczułem wtedy dumę z tego, że ćwiczę w grupie, która ma takiego Mestre. Ale potem przyszła refleksja. Przecież na co dzień trenuje w swojej sekcji, ze swoimi kolegami i swoim instruktorem, a Mestre widzi mnie raz do roku i nawet nie wiem czy pamięta że istnieje ktoś taki jak aluno E.T. (po roku okazało się że pamiętał). Poza tym uzmysłowiłem sobie, że przecież tego człowieka w ogóle nie znam. Nie wiem o nim nic oprócz tego że ma stopień Mestre więc zapewne ma ogromną wiedzę i umiejętności capoeiry, jest wytrwały (95% ludzi zaczynających treningi nigdy nie dociera do tego stopnia więc facet musi być wytrwały!) i prowadzi fajne warsztaty. I tyle. O wiele lepiej znałem swoich kolegów z sekcji i swojego instruktora, a oni lepiej znali mnie. Wiedzieli co robię dobrze, co źle, jak gram oraz do pewnego stopnia jakim jestem człowiekiem.
   Rola Mestre w grupie i w rozwoju alunos zależy chyba od samego Mestre i struktury jaką sobie w swojej grupie zbudował. Osobiście widzę różne typy Mestres- od żywo zainteresowanych rozwojem wszystkich, nawet najkrócej ćwiczących alunos (na tyle na ile jest to oczywiście możliwe), przez takich, którzy interesują się grupą na poziomie rozwoju umiejętności i kompetencji kadry po tych, którzy stawiają się w roli prezesów do których szeregowi uczniowie mają niewielki dostęp. Najłatwiej zobaczyć to na warsztatach obserwując atmosferę towarzyszącą przyjazdowi szefa. Jak to wygląda? Jak odwiedziny starszego kolegi? A może raczej jak wizyta Jego Królewskiej Mości? To oczywiście skrajności, do których jednym jednak bliżej, a innym dalej.


2. Z hierarchii stopni wynika szacunek i zawsze dużo się o tym na treningach mówiło. Szacunek dla Mestre, trenera czy ogólnie osób z wyższym stopniem jest jak najbardziej na miejscu.
Tradycja capoeiry (i ogólnie dobre wychowanie) nakazuje szacunek wobec starszych stażem. Z tego powodu nie powinno się m.in:
-wyrzucać takich osób z gry
-prosić o instrumenty gdy grają w roda
-rozmawiać gdy tłumaczona jest technika
-gadać w roda itp.


   Bardzo łatwo jest jednak przekroczyć granicę między zdrowym szacunkiem, a niezdrowym uwielbieniem. Czasem się to widzi i to nie tylko u nas. Adepci wielu sztuk walki podchodzą do swoich Sensejów/ Mistrzów/ Professorów/ jak do chodzących ideałów, którym na każdym kroku trzeba bić pokłony i z których zdaniem nie wolno im się nie zgadzać. Co gorsza, niektórym instruktorom takie podejście swoich uczniów wydaje się podobać i nie dość że nic z tym nie robią to jeszcze umacniają takie zachowania. Zamiast sekcji robi się sekta- taki kult uwielbienia trenera.

   Żeby tak nie było szacunek musi iść w obie strony gradacji, nie tylko z dołu do góry. „To nie Mestre czeka na uczniów tylko uczniowie na Mestre” – słyszałem to parę razy. Dla mnie jako ucznia, ktoś kto spóźnia się na prowadzony przez siebie trening (i nie widzi w tym nic złego!!!) po prostu mnie olewa. W myśl tego sam staram się przychodzić zawsze te 15 minut przed rozpoczęciem zajęć. Z szacunku do Was staram się zawsze trenować na zajęciach równo z Wami. Jak instruktor mógłby wymagać od alunos żeby byli punktualni i dawali z siebie wszystko na treningu skoro sam by się spóźniał i obijał? Jak mógłby wymagać żeby robili postępy skoro sam nie starałby się pracować nad sobą żeby być coraz lepszym capoeiristą i instruktorem? I wreszcie jak mógłby wymagać od uczniów szacunku skoro sam by go im nie okazywał?


   Oczywiście można by powiedzieć, że skoro ktoś ma stopień Mestre, Mestrando, Professor czy tam inny boski Graduado to w myśl zasady „co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie”-wolno mu. Do mnie to nie przemawia ale oczywiście możecie się z moim tokiem myślenia nie zgadzać.



Miłego Weekendu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz