wtorek, 29 września 2015

You can dance?

   Nie. Ten wpis nie będzie dotyczył odwiecznego sporu między tancerzami rozmaitych stylów, a fajterami trenującymi wszystkie inne sztuki walki. Ci pierwsi generalnie twierdzą, że capoeira to nie taniec. Tańcząc nie dostaje się w łeb ani nie jest rzucanym na glebę. Drudzy często wręcz przeciwnie, uważają że to jak najbardziej taniec bo walcząc nie powinno się gibać jak naćpany. Do tego ta muzyka grana na instrumentach, które chyba ukradli od plemiona Zulusów. 


   Można by pisać o tym całe eseje ale nie chce mi się. Chyba wraz z mijającymi latami treningów mija też chęć wałkowania tego tematu. Nie będzie więc tłumaczenia czy to taniec czy nie taniec. Będzie jednak trochę o tańcu. Dziś bowiem nasza koleżanka Sylwia organizowała warsztaty w ramach swojej akcji na fejsie i zamiast na trening wybraliśmy się tam całą sekcją. Warsztaty były generalnie taneczne, ale zaczynały się treningiem capoeiry prowadzonym przez Graduado Topo- Gigio. Zrobiliśmy swoje, trening wyszedł super, ważne jest jednak to, co było potem.

   Po naszym treningu na uczestników czekały kolejne zajęcia ze stylów tanecznych, których nazw nawet nie umiem wymienić. Zostaliśmy więc potańczyć. Z początku myślałem, że przynajmniej w moim przypadku to nie najlepszy pomysł. Jestem mocno nietaneczny. Serio, nie czuję tańca ale postanowiłem potraktować to jako swoiste wyzwanie. I nie żałuję!!!

   Lubię ruch dla samego ruchu. Pewnie dlatego właśnie trenuję capoeirę. Chyba nigdzie nie znajdę takiej różnorodności ruchów, a jako że od dziecka jarałem się sztukami walki to capoeira okazała się strzałem w dziesiątkę. Ostatnio zacząłem trenować równolegle brazylijskie jiu jitsu. Co prawda raczej na pół gwizdka (lub nawet na jedną czwartą niestety) ale i tak jest to bardzo fajne uzupełnienie capoeiry o nowe wzorce ruchowe. Jednak mimo, że na pierwszym treningu BJJ nie miałem zielonego pojęcia co robić i wszyscy w gymie wycierali mną matę (w sumie to dalej wycierają - pozdrowienia dla Marga SFG Radom :) ) to i tak nie było to nawet w połowie to co dziś na tych tańcach.

   Każdy mniej więcej to tam ogarniał, niektórzy wręcz wymiatali jak Travolta w młodych latach. Ja natomiast jestem do tego lewy, a jednak o dziwo nawet mi się podobało. Wszystko to kwestia odpowiedniego nastawienia. Nie musiałem się z nikim ścigać, nie miałem ambicji żeby robić to lepiej niż ktokolwiek tam obecny. Czysta zabawa i nowe doświadczenie. I to nic, że czułem się z początku jak turbodebil i pewnie tak też wyglądałem. 

   Niestety nie mogłem zostać do końca, pomyślałem sobie jednak, że pewnie podobnie debilnie czują się osoby na pierwszym treningu capoeiry. Muszę chyba być bardziej wyrozumiały dla początkujących... 

W czwartek pierwszy trening w październiku i pierwsze w tym sezonie tabaty!!! 
   
   
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz