Jesienna aura, niesprzyjające okoliczności, a przede wszystkim własna głupota zmusiły mnie do zrobienia sobie dwóch tygodni totalnej przerwy w treningach. Nigdy wcześniej nie zdarzały mi się aż tak długie epizody nic nie robienia. Nawet po operacji kolana coś tam mimo wszystko cisnąłem jednak tym razem postanowiłem trzymać się planu i choćby nie wiem jak mnie ciągnęło, wytrzymam! Hantle, kettle i cała reszta leżą pochowane głęboko jednak zostają jeszcze nasze treningi, na których chcąc nie chcąc będziemy musieli przez te dwa tygodnie zastosować "Polską Myśl Szkoleniową".
Nazwę tego o czym piszę pożyczyłem ostatnio z filmu "Być jak Kazimierz Deyna" jednak z samym zjawiskiem spotkałem się jeszcze w gimnazjum. Młodzieńcem będąc, doświadczyłem wówczas "Polskiej Myśli Szkoleniowej" na lekcjach WF-u, które wyglądały tak, że ktoś z nas robił rozgrzewkę, po której pan wuefista rzucał nam gałę, w którą charataliśmy sobie samopas. On sam siadał w kantorku do końca lekcji i nawet nie chcę się domyślać co mógł tam robić przez pół godziny... Nie nauczyłem się wtedy dobrze charatać w gałę, nie zostałem drugim Deyną, nauczyłem się jednak głębokiej pogardy do tego typu zachowań u osób prowadzących zajęcia sportowe.
Takie podejście to nie anachronizm, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie obserwując to co się czasem (na szczęście już nie tak często) dzieje na treningach zarówno capoeiry, jak i innych dyscyplin. Mamy trenera, którego rola ogranicza się do wydawania podopiecznym komend co mają robić, a następnie nonszalanckiego przechadzania się pomiędzy trenującymi poprawiając kogoś od czasu do czasu albo nawet i to nie. "Polska Myśl Szkoleniowa" w najlepszym wydaniu. Skrajne przypadki to dawanie komend podopiecznym by następnie całkowicie olać to co robią i zająć się sobą, wypełnianiem papierków, trenowaniem jakiś swoich technik, pisaniem sms-ów. Wszystko oczywiście poprzedzamy półgodzinną "rozgrzewką" służącą maksymalnemu zajeżdżeniu trenujących bo wiadomo, dobry trening to taki, po którym z ludzi się pot leje wiadrami... Jak widzę coś takiego to od razu staje mi przed oczami ten facet od WF-u z gimnazjum. I teraz, gdy mam przymusową przerwę, jestem autentycznie psychicznie zdołowany. Czuję, że na treningach będę jak ten gruby wuefista z gwizdkiem i stoperem na szyi! Makabra...
To właśnie przez ten uraz na psychice staram się w sekcjach, w których mam przyjemność prowadzić zajęcia, nie TRENOWAĆ WAS, a TRENOWAĆ Z WAMI. Wierzcie lub nie ale drillowanie wspólnie z Wami nawet najprostszych technik i kombinacji sprawia mi frajdę. Uważam ponadto, że i dla Was lepiej jest gdy robimy coś razem. Każdy może na bieżąco korygować swoją postawę czy techniki nie czekając, aż trenerowi przyjdzie ochota podejść i was poprawić. Wymaga to od Was trochę zaangażowania i samodzielności ale myślę, że mogę tego od Was oczekiwać. Myślcie nad tym co robicie, zastanawiajcie się czy aby na pewno robicie to poprawnie, PYTAJCIE o wszelkie wątpliwości, a zobaczycie, że efekty Was zadziwią.
Przed nami jednak parę treningów metodą "Polskiej Myśli Szkoleniowej" ale już niedługo wpadam na pełnej kur...,tzn. na pełnej mocy! ;)
Podobnie jest na siłowni. Wybieram sobie zajęcia fitness z konkretną instruktorką. Ze względu na muzykę, jakość zajęć. Ale przede wszystkim ze względu na nią samą. Nic bardziej nie motywuje do ćwiczeń jak ćwicząca i świecąca się od potu instruktorką. Nienawidzę lasek, które tylko chodzą po sali i liczą serie. Nie chce mi się wtedy ćwiczyć. Tak to mogę sama przed tv.
OdpowiedzUsuń