poniedziałek, 7 grudnia 2015

Koszmary początkujących- pierwsze rodas

   W ostatnim wpisie rozprawiliśmy się z Queda de Rins - pozycją wywołującą smutek i zwątpienie w sercach wielu początkujących capoeiristas. Dziś natomiast ugryziemy temat treningowych koszmarów z innej strony. Będzie nie tyle o konkretnej technice, co o sytuacji w jakiej znajdują się "nowi" praktycznie od pierwszego treningu gdy słyszą "idź, pograj w roda!"


   Najpierw słowo wstępu. Rozpoczynając treningi capoeiry możemy trafić do grupy początkującej, gdzie wszyscy są mniej lub bardziej "świeży". Może być jednak też tak, że jedyną opcją będzie grupa "mieszana", tzn. taka, w której obok początkujących trenują osoby z dłuższym, rocznym bądź nawet kilkuletnim stażem. Ma to swoje plusy. Po pierwsze, wydaje mi się, że indywidualny progres w grupach mieszanych przychodzi szybciej. Mamy więcej osób, które możemy obserwować podłapując to i owo i w odniesieniu do których korygować swoje ewentualne błędy. Po drugie, mamy motywację by ciężej pracować i ciągnąć poziom do góry- jest kogo gonić!

   Żeby jednak nie było tak słodko, jest też pewien problem. Nasze treningi zawsze kończy roda (wym. hoda). Samo słowo tłumaczone z portugalskiego oznacza "koło" i tak właśnie ustawiają się trenujący. Do tego dochodzą instrumenty (bateria), muzyka i cały szereg zasad rządzących naszym "kołem" co samo w sobie mogłoby być tematem całkiem osobnego (długiego!) wpisu. Pozostając jednak w temacie, najważniejsze jest, że w roda odbywa się gra, czyli jogo de capoeira. Chcąc tłumaczyć poprzez analogie, jogo jest ogólnie rzecz biorąc odpowiednikiem "żywych" (tzn. bez aranżowanych wcześniej sekwencji ruchów) sparringów z innych sztuk walki. 

   Czemu wejście do roda jest często problemem dla początkujących? Domyślam się, że bierze się to ze skłonności do porównywania się do innych oraz strachu przed kompromitacją. Po pierwszych dwóch czy trzech treningach zna się parę technik na krzyż, a tu nagle trener chce żebyśmy z tak ubogim repertuarem stanęli naprzeciw kogoś kogo widzieliśmy przed chwilą jak wymiatał jakieś kosmiczne kombinacje! Pół biedy jakby to było gdzieś w kącie sali. Jakoś by się to przeżyło. My jednak mamy z naszym jednym kopnięciem i krzywą gwiazdą wejść do roda, gdzie wszyscy inni stoją dookoła skupiając swoją uwagę na nas i naszych poczynaniach! Atmosfera roda ma prawo być mocno stresująca tym bardziej tam, gdzie występuje różnica poziomu między trenującymi!

   Początkujący capoeiristas mający problem z wchodzeniem do roda rozwiązują go na dwa sposoby. Pierwszym jest unikanie gry z zaawansowanymi, co jest błędem. Drugim jest unikanie gry w ogóle, a to już jest błąd do kwadratu! Weźmy najpierw tych pierwszych.  

   Myślisz sobie: "poczekam, aż Ci co dłużej trenują skończą i pogram sobie z kimś tak zielonym jak ja..." Błąd! Boisz się dostać w łeb? Uwierz, że większa krzywda grozi Ci z ręki (lub częściej nogi) takich samych początkujących jak Ty, którzy jeszcze nie kontrolują tego co robią. Bardziej zaawansowani będą na Ciebie uważać i nawet jak zrobisz coś źle zatrzymają nogę tak, by nie zrobić Ci z twarzy dżemu. 

   A może jesteś jednym z tych co wpadli na pomysł p.t. "zagram w roda dopiero jak nauczę się wiecej kopnięć, przejść, uników i akrobacji"? Duży błąd! Zrozumcie, to nie jest tak, że technik uczymy się w rzędach lub treningowych sekwencjach z partnerem, a roda jest po to by potem popisać się przed resztą nowymi umiejętnościami. W rzędach uczymy się danego wzorca ruchowego jednak dopiero w roda, z aktywnie reagującym partnerem jesteśmy w stanie zrozumieć jak to wszystko działa. Nie ma innej drogi nauki capoeira (ani chyba żadnej innej sztuki walki) niż praktyka "na żywo", a taką mamy w roda, nie w rzędach. Uwierzcie, jeśli zaczniecie grać od razu to za miesiąc problemu z wchodzeniem do roda nie będzie.

I tym optymistycznym akcentem zakończymy. Grajcie w roda! GRAJCIE WIĘCEJ! ;)


   

   
   

   

   

   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz