2005 - moje Batizado! Dawniej to nawet biało- żółte sznurki jakie dostawaliśmy były bardziej biało- żółte... |
Czy jest ktoś kto nie słyszał czegoś w tym klimacie z ust rodziców, dziadków, sąsiadów na emeryturze czy pijaczków spod sklepu? A z ust Waszych trenerów czy starszych stażem kolegów z treningów? Ja słyszałem nie raz. Mało tego, często sam tak gadam! Serio, nie raz się już na tym złapałem i za każdym razem, już po fakcie obiecywałem sobie, że więcej tego nie zrobię. Z takimi obietnicami bywa u mnie jednak różnie. We wrześniu na przykład obiecałem sobie, że już nie będę bluzgał - wyszło raczej średnio...
Tym razem jednak będzie łatwiej. Nie lubię marudzić o "starych, dobrych czasach" głównie dlatego, że sam nie znosiłem gdy na przykład moi rodzice odganiali mnie od telewizora tłumacząc, że jak byli młodsi to był jeden telewizor na całą wieś i wszystkie dzieci z rodzinami zlatywały się, żeby Janosika obejrzeć czy innych Czterech Pancernych. Ja tym czasem siedziałem sobie, oglądałem Dragon Balla i ani mi w głowie było z rówieśnikami się integrować i takie tam, wiecie o co chodzi. Domyślam się, że za każdym razem gdy biadolę o tym, jak to się dawniej trenowało i jak teraz to już nie jest to co kiedyś czujecie się jak ja wtedy, gdy słuchałem tych duperel o Janosiku, a tymczasem Goku przegrywał z Vegetą! Żeby Wam tego oszczędzić, rozprawimy się raz na zawsze ze "starymi, dobrymi czasami", tym razem na chłodno, bez emocji i zobaczymy, czy faktycznie były one takie dobre.
No to po przydługim wstępie czas na konkrety! Zaczynamy! W starych, dobrych czasach mieliśmy jeden trening w tygodniu, a nasz trener dojeżdżał z Warszawy i na dobrą sprawę tyle go mieliśmy. Musicie bowiem sobie uzmysłowić, że internet co prawda już był, ale mało kto go miał, a nawet jak już miał to i tak nic tam nie było. Nie można było sobie napisać na fejsie do trenera o każdej porze doby z zapytaniem o to co nas interesuje bo nie było fejsa. Była Nasza Klasa, jakieś tam Grono chyba ale to wszystko raczkowało. Dlatego właśnie przychodziliśmy na trening zawsze 30 minut wcześniej, a wychodziliśmy najpóźniej jak się dało żeby jak najwięcej skorzystać. Mimo wszystko, jakie sensowne postępy można robić przy jednym treningu w tygodniu?
My jednak postępy robiliśmy! A było tak głównie dlatego, że sporo trenowaliśmy samemu. Mimo braku fejsa nie było problemu z ogarnięciem ekipy i zrobieniem dodatkowego treningu w plenerze. Najfajniej wspominam zwłaszcza roda pod domem Topo Gigio. Do dziś jest tam na murze namalowana taka urokliwa capoeirowa grafika, dziś to się nazywa mural! Kiedyś to będzie zabytek! Tam, na środku ulicy namalowane było farbą kółko, w którym graliśmy capoeirę do muzyki z improwizowanych instrumentów typu berimbau z leszczyny czy atabaque z jakiejś beczki. Dziś to może wydawać się zabawne ale w tamtych czasach ciężko było o normalne instrumenty. Były dość trudno dostępne, a nawet jeśli to i tak nie mieliśmy na nie hajsu więc pozostawała prowizorka. Piosenki śpiewaliśmy albo te, których nauczyliśmy się na treningu albo te, które rozpisaliśmy sobie ze słuchu z płyty gdy już jakąś udało nam się dorwać. Taka płyta z muzyką to był prawdziwy skarb przekazywany z rąk do rąk jak istna relikwia. Jak już wspomniałem wcześniej, w necie w tamtych czasach nic nie było więc jakiekolwiek CD z muzyką czy jakimiś materiałami z warsztatów czy rodas to było coś co trzeba było szanować i każdy na taką płytę chuchał i dmuchał żeby nie daj Boże czasem jej nie porysować bo wtedy piosenki i wiedza na niej zawarte znikały bezpowrotnie!
Podsumowując, w tzw. "starych, dobrych czasach" nie mieliśmy praktycznie nic w porównianiu z tym co macie dziś. A co macie dziś? Z naszej, tzn starych zgredów perspektywy, wszystko! Pierdyliard piosenek na Youtube. Wystarczy sobie wpisać i wyskoczą. Z tekstami, a więc nie trzeba już łamać sobie głowy ze spisywaniem ze słuchu. Na tym samym Youtube macie też pierdyliard tutoriali wszelkich możliwych technik, pierdyliard filmików z rodas itp. Kupno berimbau to kwestia paru kliknięć na Allegro. W każdym większym mieście i w wielu mniejszych są grupy, których trenerzy prezentują przyzwoity poziom i dają treningi po kilka razy w tygodniu. Nic tylko trenować.
Macie wszystko na tacy, my nie mieliśmy nic. I to nas boli i dlatego też za każdym razem gdy gdzieś spotka się dwoje capoeiristas ze stażem 10 lat wzwyż rozmowa prędzej czy później zejdzie na "stare dobre czasy", które z perspektywy czasu nie były wcale takie dobre. Były gówniane i taka prawda, a przynajmniej w porównaniu do tego co jest dziś. To nie było dobre, że uczyliśmy się technik z "Only the Strong" bo innych materiałów nie było. To nie było dobre, że graliśmy na instrumentach z leszczyny i beczkach po ogórkach i śpiewaliśmy piosenki "ze słuchu". Nas nie miał kto nauczyć lepiej. Uczenie się salt na zasadzie "raz kozie śmierć" nie było dobre, a już na pewno nie było zdrowe...
A dziś? Wszystko dostępne na odległość między palcem wskazującym, a ekranem dotykowym smartfona. Tylko mało kto po to sięga. I to nas chyba najbardziej boli, dlatego tak marudzimy... Rozumiecie dzieciaki???
Wpis powstał z okazji dnia moich urodzin, w którym uzmysłowiłem sobie, że jestem już "pod trzydziechę!"
31 maja ostatni w tym sezonie trening w XI LO!!!
Do zobaczenia!!!
Graduado E.T.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz