wtorek, 7 czerwca 2016

Samotny trening- trochę teorii

   Koniec czerwca jak co roku oznacza dla nas koniec sezonu treningowego. W wakacje mamy przerwę od regularnych zajęć ale to nie znaczy, że skazani jesteśmy na dwa miesiące nic nie robienia. Właściwie to byłoby to wręcz niewskazane bo po dwóch miesiącach można tak zdziadzieć, że we wrześniu sami siebie nie poznacie. 


   W miarę możliwości będziemy się starali do tego nie dopuścić i organizować jakoś naszą wakacyjną aktywność ale o tym napiszę w kolejnym wpisie lub na grupie. Dziś natomiast zajmiemy się tematem trenowania samemu. Niejednej osobie na pewno przyjdzie to do głowy podczas długich dwóch miesięcy bez treningów. Zanim jednak zaczniecie, przeczytajcie ten przydługi wpis, może się przydać.

   Na początku musimy sobie coś jasno powiedzieć. Nie da się nauczyć capoeiry samemu! Podobnie z resztą jak jakiejkolwiek innej znanej mi sztuki czy sportu walki. Możesz latami uderzać sobie w worek w garażu ale nie staniesz się od tego bokserem, podobnie jak od maglowania przed lustrem nawet najbardziej skomplikowanych sekwencji technik nie staniesz się capoeiristą. Aby rozwijać swoją grę musisz mieć kogoś innego niż własny cień, z którym będziesz mógł grać. Kogoś, kto będzie stawiał Ci opór, wywierał presję i żywo reagował na to co robisz. Bez oporu i presji nie trenujesz gry, a jedynie jakieś swoje choreografie, które na jogo de capoeira przekładają się w dość ograniczonym stopniu. 

   Jak zatem można trenować samemu żeby to miało sens i dało nam jako capoeiristas jak największe korzyści? Najsensowniej moim zdaniem byłoby wykorzystać ten czas na zwiększenie siły funkcjonalnej lub ewentualnie porozciąganie się ale na potrzeby tego wpisu załóżmy, że uparliśmy się, żeby samemu we własnym zakresie porobić capoeira. Nie jest to łatwe, ale na pewno da się zrobić lepiej niż większość osób robi, czyli:

Coś tam poskakałem w miejscu, pomachałem łapami, pokręciłem głową i powiedzmy, że jestem rozgrzany. Następnie porobiłem trochę ginga, oczywiście wszystko na oko, bez pilnowania zegarka. Potem pokopałem parę kopnięć w kombinacjach jakie akurat mi przyszły do głowy, "pograłem" chwilkę z cieniem. Przypomniała mi się fajna akrobacja, którą zawsze chciałem umieć więc spróbowałem sobie skoczyć parę razy. Nie udało się ale trudno, spróbuję kiedy indziej, a na dziś koniec. Minęło 30 minut, a ja jestem dumny- zrobiłem trening!

   Znamy to? Tak to mniej więcej wygląda ale może wyglądać lepiej, wystarczy tylko wziąć poprawkę na coś oczywistego o czym jednak wiele osób zapomina. Trening musi mieć jakiś cel. Z moich osobistych doświadczeń oraz obserwacji wynika, że większość samotnych chałupniczych treningów za jakie się bierzemy nie ma absolutnie żadnego celu, albo ma nieodpowiedni. Niesamowite nie? A jednak to prawda. I to jest jeden z podstawowych powodów, dla których samotne treningi wakacyjne kiepsko przekładają się na ogólne postępy.

   Jeśli chcecie trenować samemu w wakacje wyznaczcie sobie cel i niech będzie dobry. Weźmy na przykład coś takiego: Mój cel to lepiej grać benguelę. Dobry cel? Nie bardzo. Co w nim złego? W zasadzie wszystko, ale po kolei:

-nasze cele muszą być możliwe do realizacji. Nie możesz poprawić całokształtu swojej gry trenując samemu bo nie masz z kim grać. Koniec i kropka. Możesz poprawić do pewnego stopnia poszczególne elementy i na tym się skup. W ten sposób dochodzimy do kolejnego punktu,  

-nasze indywidualne cele treningowe muszą być konkretne i możliwe do zmierzenia. Poprawić benguelę nie jest ani konkretne, ani za bardzo mierzalne. Poprawa konkretnego elementu całości w konkretny sposób z założeniem uzyskania konkretnego efektu wygląda dużo lepiej. Najlepiej, gdy dokonuje się to w konkretnym czasie. 

-nasze cele powinny mieć horyzont czasowy. Innymi słowy, musimy dać sobie termin, po upływie którego dokonamy obiektywnej oceny efektów naszej pracy.


   Gdy już mamy dobry cel, jedynym co pozostaje jest jego realizacja. Trzeba po prostu zrobić robotę, a na koniec podsumować to co się zrobiło. Czy cel został osiągnięty? Jeśli został to fajnie, łapiemy się za coś innego. Jeśli natomiast nie, analizujemy powody porażki oraz bierzemy na nie poprawkę na przyszłość.

   W taki schemat można wpisać bardzo wiele, począwszy od nauki nowych elementów, przez techniczną poprawę elementów już znanych, na poprawie ogólnych parametrów typu płynność, szybkość itd. kończąc. Na najbliższych zajęciach pogadamy i popróbujemy jak w praktyce może taki chałupniczy trening wyglądać. Zła wiadomość jest taka, że nawet jeśli zrobimy wszystko tak jak trzeba, nawet jeśli wyprujemy sobie przy tym bebechy, nadal nie będzie to trening capoeiry rozumianej jako gra. Cały czas będzie to jedynie praca nad poszczególnymi, izolowanymi elementami. To w jakim stopniu przełożymy ją na nasz ogólny poziom w capoeira zależy od nas. Zróbmy to dobrze i mądrze, a przełoży się lepiej niż trenowanie "na pałę", a już na pewno lepiej niż walenie browara nad wodą przez całe wakacje. 

   I tym optymistycznym akcentem zakończymy. Jeśli kogoś ten temat interesuje, pytajcie na treningu :)

   

    

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz